Żubr "Sąsiad" zdejmuje płot
Była sobota, kilka minut po dwudziestej pierwszej. Odpoczywaliśmy z żoną po dość męczącym dniu. U naszych stóp to samo robił pies. Telewizor gadał. Nagle Skipper poderwał się, a my zdziwieni patrzyliśmy po sobie. Nie byliśmy pewni czy słyszeliśmy to samo. Ale skoro pies zerwał się i nasłuchiwał, rzecz musiała być niecodzienna i nieznana. Jakieś uderzenie, głuche szurnięcie po dechach, czort wie co? Szybko pojawiło się podejrzenie, że płot u sąsiadki, który postawiliśmy kilka godzin wcześniej, przeszedł właśnie do historii.
Wyszedłem ze Skipperem. Ciemno, że oko wykol. W świetle latarki nie zobaczyłem nic podejrzanego, ale szczerze powiem, nie miałem odwagi podchodzić do załatanej dziury. Jeśli był przy niej żubr, mógł się wkurzyć. Dziura znajdowała się w narożniku ogrodzeń dwóch działek, a jej przedpole porośnięte jest brzozami i leszczynową gęstwiną. "Sąsiad" z "Jaśkiem" lubili tam polegiwać, czasem wracali tu niemal po każdym posiłku. Ale było to miejsce, z którego prowadziła tylko jedna droga ucieczki. Gdyby żubry zechciały zwiewać, musiałyby mnie zdeptać. Ponieważ tylko nią mogłem zbliżyć się do płotu sąsiadki, wolałem nie ryzykować.
Godzinę później dzwoni nasza znajoma z Tropiki, Marcelina Zimny. Właśnie wyszła z mężem Grzegorzem na wieczorny spacer z psem. Szli w kierunku łąk i gdy mijali dom pani Eugenii ich Luna (pies marki płochacz białowieski) rozszczekała się solidnie. Sądzili, że na kota. Grzegorz włączył latarkę i zaświecił wprost w ślepia "Sąsiada" stojącego na działce pani Gieni. Prysły nadzieje, że może jednak płot zagrodził żubrowi drogę do prywatnego trawnika. Postanowiliśmy czekać do rana, działanie w nocy nie byłoby rozsądne.
O wpół do ósmej dzwoni sąsiadka. Pewnie, że przyjdę - odpowiadam i wyskakuję z łóżka. Za chwilę otwieramy z panią Gienią bramę. Potem idę od strony dziury sądząc, że żubr ujrzawszy mnie, przesunie się właśnie w stronę bramy. Otoczywszy działkę mam pewność, że dzisiaj intruzem jest tylko "Sąsiad". "Jasiek" pasie się na łąkach w oddali.
Płot, którym zabudowaliśmy dziurę jest niemal nie uszkodzony. Złamane są jedynie końcówki czterech sztachet, tak po 30 cm z każdej. Reszta stoi, jak stała. Niestety "Sąsiad" też stoi bez ruchu. Wpatruje się we mnie ślicznymi brązowymi oczami i pewnie zastanawia się, co ten ludek kombinuje.
Stukanie w sztachety nie pomogło. Stoi dalej. Rzucanie patykami w ścianę drewnianej komórki też go nie rusza. Podejrzewam, że tąpniecie, które słyszeliśmy wieczorem, to było otarcie się żubra o tę właśnie komórkę, gdy przeskakiwał przez płot. Znów stukam w sztachety. Jest reakcja - kilka razy machnął ogonem i wykonał ruch, jakby chciał zaszarżować. Podbiegł 3-4 kroki i zarył z nisko opuszczonym łbem. Dobra - myślę - tę rundę wygrałeś, dam Ci chwilę spokoju.
Dzwonię do sąsiadki, która śledzi rozwój sytuacji przez okna, informując że odpuszczam na parę minut. Ale wrócę. Z daleka obserwuję działkę. Po chwili dołącza jeden z sąsiadów i teraz naszym oczom ukazuje się zaskakujący widok. "Sąsiad" szarżuje na dom pani Gieni!!! Raz i drugi. Pomyśleliśmy, że może sąsiadka przez okno próbuje go przegnać. Ale nie. Tylko z naszej perspektywy tak to wyglądało. W rzeczywistości szarżował na innego sąsiada pani Gieni, który wyszedł na podwórko i próbował pognać zwierzę zza swojego płotu.
Po chwili żubr pasł się dalej. Wróciłem mądrzejszy o sąsiedzką radę. Pan Władek, z którym obserwowaliśmy próby ataków powiedział, że żubr wyjdzie tylko tędy, którędy wszedł. Miał rację. "Sąsiad" widząc, że coraz więcej osób stoi koło "jego pastwiska" odwrócił się i poszedł. Tym razem nie próbował już skakać. Płot zwyczajnie staranował. Łamiąc żerdzie i niemal wszystkie sztachety, pokazał kto tu rządzi.
Zrezygnowana pani Eugenia nie chciała kolejnej naprawy płotu. Uradziliśmy, że jak tak dalej pójdzie zadzwonimy do Białowieskiego Parku Narodowego.